Pod wypolerowanym drewnem i szkłem cichej muzealnej gabloty spoczywa niewielkie, niepozorne metalowe pudełko. Jego pokrętła są wygładzone od dotyku, przewody skręcone i postarzałe. A jednak ten skromny przyrząd niegdyś przenosił głosy ponad liniami frontu, stając się łącznikiem między okupowaną Polską a wolnym światem.
Podczas II wojny światowej polski ruch oporu – Armia Krajowa – prowadził tajną walkę z okupantem. Informacje, plany sabotażu i zaszyfrowane raporty musiały docierać do Londynu, gdzie polski rząd na uchodźstwie koordynował działania konspiracyjne. Każdy przekaz wiązał się z ogromnym ryzykiem. Fale radiowe można było namierzyć, operatorów aresztować, a całe siatki łączności – zlikwidować.
Aby przechytrzyć okupanta, konspiratorzy używali urządzeń takich jak to, które dziś spoczywa w gablocie: nadajnika-odbiornika znanego jako Paraset. Zaprojektowany przez brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych (SOE) i używany przez agentów w całej Europie, był na tyle mały, że mieścił się w walizce, wystarczająco wytrzymały, by działać na strychu lub w leśnej kryjówce, i dość silny, by nadawać sygnały odbierane setki kilometrów dalej przez aliantów.
Typowa transmisja trwała nie dłużej niż dwadzieścia minut. Dłuższe nadawanie groziło namierzeniem przez niemieckie wozy radiolokacyjne. Operatorzy pracowali w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie stukotem klucza telegraficznego, kodując wiadomości o ruchach wojsk, lotniskach i powstaniach. Każdy impuls elektryczny niósł ze sobą informacje, odwagę i nieustanny lęk przed odkryciem.
Radiostacja prezentowana w muzeum, uznawana za urządzenie używane do łączności między Warszawą a Londynem, jest symbolem pomysłowości i nieugiętości tych, którzy ryzykowali wszystko, by podtrzymać nadzieję. Nie była to tylko radiostacja. To był bunt w miniaturze – narzędzie, które połączyło okupowane miasto z sercem alianckiego dowództwa.
Dziś, patrząc na jej prymitywne pokrętła i splątane przewody, łatwo zachwycić się tym, jak tak kruche urządzenie mogło wpłynąć na bieg światowego konfliktu. W epoce błyskawicznych wiadomości i światłowodów ta mała czarna skrzynka przypomina nam, że czasem najpotężniejsze połączenia rodzą się nie z prędkości, lecz z odwagi.
