Szepty warszawskich murów

Latem 1944 roku mury nie były tylko murami. Niosły szepty, ostrzeżenia i nadzieję. W okupowanej Warszawie kilka pociągnięć kredą lub farbą mogło oznaczać różnicę między życiem a śmiercią.

Zanim radiotelegrafiści Armii Krajowej przekazali zaszyfrowane meldunki do Londynu, informacje często wędrowały właśnie poprzez ściany miasta. Członkowie podziemia używali graffiti, symboli i tajnych znaków, by przekazywać wiadomości lub wskazywać bezpieczne miejsca spotkań. Najsłynniejszym z nich był znak Polski Walczącej, prosta kotwica utworzona z liter P i W, oznaczających Polska Walcząca.

Pojawiał się nocą na rogach ulic, przystankach tramwajowych i zburzonych murach, często z narażeniem życia. Dla warszawiaków jego widok każdego ranka był cichym aktem oporu, dowodem że podziemie wciąż żyje.

Przekaz nie ograniczał się jednak do symboli. Kamienice stawały się kryjówkami dla maszyn do pisania i powielaczy, na których drukowano podziemne gazety. Kolporterzy, ryzykując codziennie aresztowanie, roznosili je po mieście. Jedna kartka prawdy mogła w ciągu kilku godzin przejść z rąk do rąk przez całe miasto, tuż pod okiem okupanta.

Gdy 1 sierpnia 1944 roku wybuchło Powstanie Warszawskie, te same mury stały się drogowskazami na żywej mapie miasta. Widniały na nich znaki dla powstańców, strzałki prowadzące do punktów sanitarnych i nazwiska poległych. Wiele z nich zniknęło, gdy miasto legło w gruzach, lecz ich fragmenty przetrwały na zdjęciach i w zbiorach muzealnych.

Spacerując dziś po współczesnej Warszawie, wciąż przechodzimy obok ich echa. Nieliczne oryginalne napisy wciąż istnieją, słabe, ale nieugięte. Przypominają, że komunikacja nie zawsze wymaga technologii. Czasem kilka namalowanych liter wystarczy, by utrzymać ducha narodu przy życiu.